Islandia
Europa Zachodniaislandia

JAK OBJECHAĆ ISLANDIĘ W TYDZIEŃ I WRACAĆ DO WSPOMNIEŃ PRZEZ LATA

Opowiem, jak można spędzić 8 intensywnych dni na Islandii. Gdzie zobaczyć oszałamiające krajobrazy, jak zbliżyć się do lodowca i gejzerów, niemal dotknąć gór lodowych, podpatrzeć maskonury, pospacerować po jednej z najpiękniejszych plaż świata, wykąpać się w gorących źródłach i napatrzeć się na gotujące, niesamowicie śmierdzące błota. Te wspomnienia będą wracały przez lata.
południowe wybrzeże Islandii
południowe wybrzeże Islandii

Dzień pierwszy

W lipcowy wieczór, po bezpośrednim locie, samolot Wizzair z Warszawy sprawnie wylądował na lotnisku Keflavik (KEF) o 20.10. Lotnisko jest oddalone o 50 km od stolicy Islandii, Reykjaviku. Już trasa z portu lotniczego do centrum miasta pokazuje, że jesteśmy w innym świecie. Szare, pofałdowane skały wulkaniczne, częściowo zerodowane, dają wrażenie jakbyśmy wylądowali gdzieś na Księżycu. Przejazd autobusem Flybus z lotniska kosztuje, w przeliczeniu na złotówki, jakieś 170 PLN na osobę. Islandia no nowo definiuje pojęcie „drogo”, ale również zaskakuje tym, że niektóre, zwykle kosztowne pozycje w budżecie podróży można zignorować. Ale o tym za chwilę.

Ze względu na późną porę przylotu nie warto było kombinować i pierwszy nocleg przypadł w Reykjaviku. Osoba dorosła za łóżko w 6 osobowym, koedukacyjnym pokoju w hostelu „Reykjavik City Hostel” płaci 160 PLN, a dziecko „jedynie” 115. Pierwszy kontakt z Islandczykami pokazuje, że to sympatyczni Skandynawowie, uczciwi i świetnie mówiący po angielsku.

Dzień drugi

Po nocy, w lekkim stresie (czy aby nie chrapałem…?) czas na śniadanie. Wspólna kuchnia hostelu jest czysta i przytulna. Wyjeżdżający z Islandii pozostawili mnóstwo niewykorzystanego jedzenia na półkach. Jest ono posegregowane, a stosowne napisy zachęcają do korzystania z tego, czego innym zbywało. Szczerze mówiąc miałem wrażenie, że gdybym miał spędzić w tym hostelu kilka dni, to ani razu nie musiałbym udać się gdziekolwiek na zakupy spożywcze.

miejsce styku płyt kontynentalnych
miejsce styku płyt kontynentalnych

Pożyczonym samochodem udajemy się w kierunku Thingvellir National Park, oddalonego o niecałe 50 km od stolicy. I tak jak co krok Islandia będzie nas szokować swoimi cenami, to okazuje się, że wstęp do (prawie) wszystkich atrakcji turystycznych związanych z naturą jest bezpłatny. Znika bardzo potężna pozycja z kosztorysu podróżnika.

W islandzkim interiorze
W islandzkim interiorze

Pewnie będziecie się zastanawiać, czy decydować się na zwykły samochód osobowy, czy brać podwyższone auto z napędem 4×4. Powiem tak; do 90% miejsc na Islandii dojedziecie zwykłą osobówką, a do pozostałych 10% autem, które z polskiej perspektywy byście nazwali terenówką i tak nie da rady się dostać. Ja miałem porządnego Nissana X-TRAIL z napędem na 4 koła i musiałem zrezygnować z jazdy trasą zarezerwowaną dla 4×4 właśnie. Tam mogły wjechać wyłącznie samochody specjalnie przystosowane, a najlepiej jeśli były to auta typu Big Foot, na monstrualnych kołach z wysoko uniesionym podwoziem.

Wracając do Thingvellir. Jest tam tłoczno, jak na islandzkie warunki, gdyż bliskość stolicy predestynuje to miejsce jako cel jednodniowych wycieczek. Pofałdowany, zielony krajobraz ze strumykami i jeziorkami można obejść po dobrze oznaczonych ścieżkach. Dla mnie najbardziej fascynująca była świadomość, że stąpam po jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc na ziemi. Dlaczego? Właśnie tam wiele kilometrów pod powierzchnią, stykają się płyty kontynentalne; euroazjatycka i północnoamerykańska. Z geologicznego punktu widzenia przestępuje się z kontynentu na kontynent nawet nie mając takiej świadomości.

Gejzery
Gejzery

Kolejny punkt programu to skupisko gejzerów, z których najsłynniejszy to Geysir. Tak, zbieżność nazw jest nieprzypadkowa. To od tego islandzkiego słowa nazwano podobne zjawiska geologiczne na świecie. Z zadziwiającą dokładnością gejzer Geysir wybucha wyrzucając w górę masy wody. Islandczycy, ze skandynawskim pragmatyzmem ostrzegają przed testowaniem temperatury wody (80 – 90 stopni) informując na tablicach, że „najbliższy szpital jest 62 km stąd”. Myślę, że to działa. Mimo, że turystów było wielu, nie słychać było wrzasków poparzonych ludzi….

wodospad Gullfoss
wodospad Gullfoss

Niedaleko położony Gulfoss to jeden ze słynnych islandzkich wodospadów. Jest potężny. Nie wiem czy kiedykolwiek wcześniej widziałem tak wielką masę wody opadającą nagle z hukiem. Wodna mgiełka pozwala promieniom słońca tworzyć uroczą tęczę nad wodnym żywiołem.

Thingvellir, Geysir i Gulfoss tworzą tak zwany Złoty Krąg (Golden Circle), obszar łatwo dostępnych atrakcji zlokalizowanych wokół stolicy.

Po napatrzeniu się na wodospad podążamy dalej, w głąb lądu drogą Kjolur (F35). Po kilku kilometrach kończy się asfalt, zaczyna żwir, a my wjeżdżamy w interior. Docieramy do Hveravellir, uznawanego za najlepsze miejsce do zażycia kąpieli w naturalnych, nieprzetworzonych źródłach geotermalnych.

Przed nami pierwsza, mroźna noc pod namiotem. Im dalej od morza, tym zimniej.

Dzień trzeci

Świt jest przecudny, spacer wśród różnokolorowych jeziorek wody pobudza krążenie.  Trzeba skorzystać z możliwości (bezpłatnej) kąpieli w gorącym naturalnym basenie. Obok małego, drewnianego domku jest skalista niecka. Do zagłębienia z jednej strony wlewa się ukrop, a z drugiej lodowata woda. Cały urok kąpieli polega na tym by znaleźć się w tym miejscu gdzie oba strumienie mieszają się. Super jest się wygrzewać w mineralnych wodach, trochę gorzej wyjść, gdy na dworze tak rześko.

poranek w Hveravellir
poranek w Hveravellir

Ruszamy dalej po szutrze, który następnie przechodzi w dobry asfalt, już po północnej stronie wyspy.

Po przystanku na zakupy w Akureyri jedziemy dalej. By kupić żywość najlepiej zatrzymać się w jednym ze sklepów sieci Bonus. Zwróćcie uwagę na wszechobecność naszych wafli Prince Polo, ten smakołyk produkowany w Cieszynie jest od lat najpopularniejszą słodką przekąską na wyspie.

Zbliżając się do jeziora Myvatn zatrzymujemy się przy kolejnym pięknym wodospadzie Godafoss. Okolice jeziora Myvatn to istne zagłębie różnorodnych atrakcji turystycznych, ale jego niechlubna sława jest także związana z występowaniem olbrzymiej populacji małych muszek. Faktycznie są ich miliony, a może i miliardy, tworzą małe chmurki przemieszczające się nad ziemią. Być może inaczej zachowują się wieczorami, ale za dnia całkiem ignorują ludzi. Warto przejść się ścieżkami prowadzącymi wokół jeziora i koniecznie wspiąć się na krater wulkanu Hverfjall. W górę prowadzi prosty szlak, a po osiągnięciu szczytu można krater obejść.

droga na wulkan Hverfjall
droga na wulkan Hverfjall

Odbijając od głównej drogi, po drodze mija się czarne formacje skalne Dimmuborgir; kilka szlaków pieszych pozwala zapoznać się z tym „ciemnym miastem”, jak nazywają go Islandczycy. Szlaków jest kilka, o różnych stopniach trudności i długości. Uważajcie na trolle i elfy; podobno na tym terenie jest ich mnóstwo.

Koło jeziora Myvatn jest jedno z ważniejszych centrów basenów geotermalnych; Myvatn Nature Baths nie jest ani tak słynne,  ani tak oblegane, jak rozreklamowane Blue Lagoon koło stolicy  z pewnością będzie mocnym punktem programu.

Nocleg wypada na jednym z pól kempingowych zlokalizowanych wokół jeziora.

Dzień czwarty

Poranek budzi nas pięknym słońcem, tak że śniadanie jemy na kocu, na trawie, tuż koło namiotu. Ruszamy dalej na wschód i zatrzymujemy się w miejscu pełnym bagnistych bajorek, bulgoczących małych bagienek rozrzuconych pośród różnokolorowych, pastelowych wzgórz. Odór jest trudny do wytrzymania. Wyziewy penetrują nie tylko nozdrza, ale ma się wrażenie, że dostają się w najdalsze zakątki mózgu. Szczerze mówiąc ten odrażający zapach mogłem porównać tylko z tym czego doświadczyłem w garbarniach Maroka. Niemniej jednak jest to coś innego, coś wyjątkowego, koniecznie do doświadczenia.

potężny wodospad Dettifoss
potężny wodospad Dettifoss

Podążając dalej drogą numer 1 kierujemy się mocno na północ. Dettifoss to najpotężniejszy wodospad w Europie. Z jego szerokością 100 metrów i wysokością 45 nie jest największy, ale nie znajdzie się w Europie wodospadu przez który przepływa większa ilość wody. Powiem szczerze, że ogrom żywiołu jest niewyobrażalny; to jak jakby morze rozdzielić na pół i chcieć przelać je z jednej strony na drugą.

Po kolejnych 30 km docieramy do kanionu Asbyrgi, gdzie rozkładamy namiot na kolejny nocleg.

Dzień piąty

Asbyrgi to kanion, który swym kształtem przypomina końską podkowę. Czy ośmionogi koń boga Odyna z nordyckich mitologii wieki temu tak zniekształcił krajobraz? Naukowcy wskazują raczej na powodzie lodowcowe, które deformowały ląd 10 i 3 tysiące lat temu. Odcisk podkowy ma 3,5 km długości, 100 metrów głębokości. Można chodzić wzdłuż klifu i obserwować teren pod nami i drugi brzeg, oddalony o kilometr. Zadziwiająca jest symetria kanionu, którą wyraźnie widać na końcu urwiska. Stamtąd można dojrzeć drogę prowadzącą do stawu Botnstjorn, otoczonego bujną roślinnością. Urokiem dorównuje tatrzańskim stawom. Ciekawe są, znajdujące się nieopodal, kolumny skalne Hljodakletter. Skały tworzą tutaj swoiste plastry miodu, układając się jak wielokątne, kamienne kostki.

droga do Askja
droga do Askja

Skuszeni historiami o wulkanie Askja i niezrażeni ostrzeżeniem, że droga, którą wybieramy będzie wymagała przepraw przez rzeki (mamy przecież terenowego Nissana X-TRAIL 4×4!) mijamy znak „”Askja 108 km” i zatapiamy się w surowym, nieziemskim krajobrazie. To określenie wcale nie jest na wyrost, bo to tutaj właśnie amerykańscy kosmonauci trenowali zanim wybrali się w pierwszą podróż na Księżyc.

Pierwszy bród pokonaliśmy z duszą na ramieniu, na naszą korzyść interpretując wskazania miernika wbitego w nurt rzeki. Kolor zielony oznacza, że porządne auto 4×4 może jechać, kolor żółty, że uniesiony na wielkich kołach „big foot” da radę a czerwony, że rady nie da nikt. Po kilkudziesięciu kilometrach jazdy, przed drugim brodem trzeba było podjąć decyzję o zawróceniu. Przed nami miało być jeszcze kilka przepraw przez rzekę i wielkie ryzyko, że my psychicznie a auto mechanicznie nie jesteśmy przygotowani do takiego wyzwania.

Nocleg wypada na kolejnym polu kempingowym, na wschodnim wybrzeżu, koło miejscowości Reydarfjordur.

Dzień szósty

Pierwsza połowa dnia mija na pokonywaniu kolejnych kilometrów wzdłuży południowego i wschodniego wybrzeża. Po pierwszych zachwytach droga zaczyna trochę nużyć, a krajobrazy powszednieją. Nagle, po prawej stronie, na tle wzgórz zaczynamy dostrzegać największy, zajmujący ponad 13% jej powierzchni, lodowiec Islandii. Z otaczającymi go terenami jest on jednocześnie największym parkiem narodowym w Europie. Opisując go można dodać jeszcze jedno „naj”; zmierzono, że można go dostrzec nawet z odległości 550km przy idealnej widoczności. W ten sposób, jako element tworzący „najdłuższą linię wzroku”, został wpisany do Księgi Rekordów Guinnesa. Ale pomału zbliżamy się do miejsca, które będzie dla mnie najmocniej zapadającym w pamięć widokiem na Islandii. Dojeżdżamy do jeziora Jokulsarlon. Jasnobłękitne bryły lodu, majestatycznie płynące w kierunku morza tworzą niesamowity krajobraz. Lód iskrzy w słońcu, a ciepłe promienie rzeźbią przeróżne kształty.

lodowiec na Islandii
lodowiec na Islandii

Cielący się lodowiec i pływające góry lodowe były tłem do kilku filmów, kręcono tu hiperprodukcje o przygodach agenta 007. Warto podjechać również do Fjallsarlon; tu góry lodowe są mniej spektakularne, ale za to lodowiec wydaje się być bliżej. Jeszcze lepiej podejść do samego jego czoła. Możemy to zrobić, gdy z głównej drogi (numer „1” w kierunku Reykjaviku) skręcimy na Skaftafellsstofa. Auto zostawiamy na parkingu i idziemy szlakiem do monstrualnej ściany lodu, śniegu. Topniejąca woda, wypływa spod spodu tworząc szeroką rzekę.

Jadąc dalej nie omińmy kierunkowskazu na Fjadrargljufur. To przecudne miejsce rzadko można znaleźć wymienione w opisach pozycji „must see” na Islandii, a zdecydowanie do tej grupy się zalicza. To głęboki kanion o pionowych skałach. Tworzy malownicze perspektywy, gdyż rzeka płynie meandrując między wielkimi skalnymi urwiskami, które ograniczają jej bieg naprzemiennie, to z lewej to z prawej strony. Do tego wszystko jest w zieleni. Wszechobecna wilgoć powoduje, że otacza nas morze zielonych mchów i porostów.

piękny islandzki kanion
piękny islandzki kanion

Nocleg numer 6 próbujemy zorganizować pod dachem, tak by wyspać się na normalnym łóżku. Ten dzień kończy się deszczem, co dodatkowo skłania nas do rozpytywania o możliwość noclegu. Okazuje się, że wszystko jest porezerwowane i szanse spadają do zera. Na podmokłej trawie staje nasz namiot. Gdy jesteśmy już gotowi do snu kemping obchodzi jego pracownik; płacimy kartą kredytową, dla wygody ma on przenośny terminal pod ręką.

Dzień siódmy

Islandia już prawie objechana, zaczynamy wkraczać na tereny najgęściej zaludnione i pojawia się więcej turystów. Kierujemy się w stronę plaży Reynisfjara. Z wielu powodów jest wyjątkowa. Znowu skały-kostki, które są zadziwiającym tworem geologicznym. Na plaży tworzą wielką, skalną jamę. Próżno tu szukać miękkiego, białego piasku. Całe podłoże pokryte jest czarnymi, obłymi kamyczkami. Trudno się po nich chodzi, ale są wyjątkowe i piękne. Kilka ostrych ostańców stojących nieopodal brzegu dodaje uroku. Nad głowami latają, startujące raz po raz z wysokiego klifu maskonury. Ten ptak to żywy symbol Islandii. Ma dużą głową i krótkie czerwone nogi. Jest świetnym lotnikiem, nurkiem i pływakiem. Gorzej radzi sobie z chodzeniem i jego pokraczny chód sprawił, że nazwano go „morskim klaunem”. Plaża Reynisfjara została uznana za jedną z dziesięciu najpiękniejszych plaż świata przez magazyn „Islands Magazine”; była jedyną nietropikalną plażą w rankingu.

czarne kamyki plaży Reynisfjara
czarne kamyki plaży Reynisfjara

Podjeżdżamy do wodospadu Skogafoss. Rozpieszczeni widokami kilku poprzednich ten lokujemy na końcu rankingu. Jeszcze krater wulkanu Kerid; swoją wyjątkowość zawdzięcza temu, że jest jedyną atrakcją na wyspie….za którą musieliśmy płacić. Nie jest tak wysoki ani ciekawy jak Hverfjall ale za to w jego niecce jest małe jeziorko.

Wieczorem, z sukcesem, udaje nam się znaleźć nocleg pod dachem. Ostatnia noc wypada w Hverasvedid. Dzięki trzęsieniu ziemi z roku 2008 powstało tu wiele źródeł geotermalnych.W miasteczku jest kilka restauracji, które reklamują możliwość gotowania na gorącej parze wodnej wydobywającej się wprost z wnętrza ziemi. Napotkani turyści zachęcają byśmy udali się nad pobliską rzekę. Tam, na kilkumetrowym progu można obserwować łososie skaczące z wody i próbujące pokonać tą przeszkodę podczas ich podróży do źródeł. Warto rozważyć przejście 3 km szlakiem do doliny Reykjadalur, gdzie można wykąpać się w gorącej rzece. Niestety, nam nie starczyło już na to czasu.

Dzień ósmy

Dzień ostatni poświęciliśmy na Reykjavik. Już wcześniej mieliśmy takie wrażenie, ale teraz już się upewniliśmy, że narodową potrawą Islandczyków są………hot-dogi. Najlepsze „pylsury”, jak tu się je nazywa, znajdziemy w budce przy Kolaportio. Trzeba grzecznie odstać w długiej kolejce by zasmakować takich jakie jadł tu niegdyś Bill Clinton.

w kolejce po hotdogi
w kolejce po hotdogi

Najciekawszym muzeum w Reykyaviku jest Islandzkie Muzeum Fallologiczne. Zwiedzający mają możliwość bliższego zapoznania się z ponad 200 penisami różnych ssaków mieszkających na ziemi. Największym jest penis kaszalota, który waży 70 kg i ma długość 170 cm, a najmniejszym 2 mm członek chomika. Eksponowane trzy penisy ludzkie plasują się gdzieś pomiędzy powyższymi ekstremami. Nietypowym prezentem może być jeden z gadżetów sprzedawanych w muzealnym sklepiku, jak otwieracz do piwa czy breloczek.

Najczęściej fotografowaną budowlą stolicy jest Kościół Hallgrimskirkja. To jeden z najwyższych budynków w kraju z wieżą o wysokości 73 metrów. Betonowa fasada przypomina bazaltowe kolumny a ławki wewnątrz mogą być ustawiane tak by patrzeć na ołtarz w czasie nabożeństw, albo na organy gdy przyszliśmy na koncert.

Pobyt w stolicy Islandii kończymy mocnym akcentem. To degustacja……zgniłego rekina. Najlepiej spróbować go w hali targowej. Mięso strasznie śmierdzi amoniakiem a jeszcze gorzej smakuje; położone na języku piecze jak sypka lemoniada, a wydobywająca się nozdrzami skondensowana woń moczu dopełnia doznań kulinarnych.

kry lodowe
kry lodowe

Islandia to ze wszech miar ciekawy i piękny kraj. Ma wręcz nadmiar atrakcji przyrodniczo-krajobrazowych. Ale warto wspomnieć czego na Islandii nie ma. Nie ma tu armii ani żadnej linii kolejowej. Islandczycy nie mają też typowych nazwisk. „Nazwiska” tworzone są od imienia ojca. Córka doda do jego imienia końcówkę „dottir” a syn „son” dlatego w zestawieniach urzędowych kluczowe są imiona.

Trudno znaleźć drugi tak wyróżniający się kraj europejski, tak odmienny od reszty kontynentu. Kiedyś niedostępny, a obecnie na wyciągnięcie ręki; z kilku polskich lotnisk można w parę godzin dolecieć bezpośrednio tanimi liniami. Pojedziesz na kilka dni a będziesz wspominał latami. Polecam!

Te wpisy mogą Ci się spodobać: