Ko Chang to trzecia co do wielkości wyspa Tajlandii, znajdująca się na wschodnim wybrzeżu, tuż przy granicy z Kambodżą. Jest to wyspa górzysta, gdzie górski interior rozdziela dwa odmienne obszary wyspy, tworząc jej dwa oblicza. Wschód jest dziki, zachód opanowany przez turystów.
Na Ko Chang nie ma lotniska, najbliższe położone jest na stałym lądzie, w Trat, gdzie regularnie lądują samoloty z Bangkoku. Niestety, Trat nie ma bezpośrednich połączeń lotniczych ze stolicą północnej Tajlandii – Chiang Mai – więc jesteśmy skazani z lot z przesiadką w Bangkoku lub, po wylądowaniu w Bangkoku lub Pattayi, na transfer na wyspę. Z Pattayi (UTP airport) jest nieco bliżej i taniej; prywatny transfer zajmie nam ok. 4 – 5 godzin i będzie kosztował 3500 bathów w jedną stronę. W cenę wliczony jest przejazd do przystani promowej, koszt promu i przejazd do miejsca docelowego na wyspie. Taką drogę wybraliśmy, rezerwując z wyprzedzeniem, transfer poprzez hotel.
Wyspa ma dwa oblicza – wschód, gdzie spędziliśmy pierwsze trzy noce jest niezagospodarowany, z rzadką zabudową, bez dostępu do plaż ale za to jest bardzo autentyczny, z wioskami rybackimi i lasami namorzynowymi. Zarezerwowaliśmy hotel Spa Ko Chang Resort, jeden z nielicznych na wschodnim wybrzeżu. Hotel pozycjonuje się jako miejsce odpoczynku mentalnego i oczyszczenia organizmu. Codziennie można oddawać się porannym medytacjom, delektować wegetariańskimi i wegańskimi potrawami i spacerować ukwieconymi ścieżkami, mieszkając w elegancko urządzonych domkach posadowionych tarasowo. Pobyt wśród wymęczonych życiem skandynawskich kobiet w średnim wieku i mężczyzn po przejściach przenosił nas do scen egzystencjalnych dialogów wprost wyjętych z filmów Woodego Allena. W menu zabiegów zdrowotnych znajdziemy prócz masaży nawet pozycję dla koneserów, a mianowicie lewatywę, której graficzną prezentację z broszurki hotelowej możemy studiować przy porannej kawie. My jednak zdecydowaliśmy się na aktywności tradycyjnie fizyczne; prócz korzystania z basenu pożyczyliśmy kajak i rower (oba gratis). Kajakiem, płynąc wśród namorzynowych zarośli, dotrzemy do wiosek rybackich. Salak Khok to autentyczne miejsce, gdzie cicho sunący kajak nie jest intruzem i pozwala na podglądanie pracy tajskich rybaków.
Dalej na południu, w Koh Mapring, na południowo wschodnim krańcu wyspy, warto zjeść lunch na tarasie jednego z wychodzących daleko w zatokę pomostów. Widoki przecudne. Cisza jest rzadko przerywana turkotaniem silników małych kutrów rybackich powracających z połowu. Jadąc jeszcze dalej trafiamy do kolejnej wioski rybackiej i portu, gdzie, otaczając małą latarnię morską, cumują większe rybackie jednostki.
Wnętrze wyspy to teren górzysty, trudno dostępny, objęty ochroną jako Park Narodowy. Odnogi dróg oddalają nas od brzegu i pozwalają dotrzeć do wodospadów. Organizowane są także przejażdżki na słoniach, z których grzbietów można oglądać stada małp. Co ciekawe, i nieco irytujące, to to, że wyspy nie można objechać wokoło. Ok. 50 kilometrowa droga okalająca wyspę jest niedomknięta na południu; brakuje tylko ok. 3 km. Jedynym sposobem by przejechać ze wschodu na zachód lub odwrotnie jest przejazd przez północny jej kraniec, tam gdzie znajdują się dwie przystanie promowe. Droga łącząca turystyczne miejscowości zachodniej części wyspy jest fragmentami poprowadzona serpentynami z szokująco stromymi podjazdami i zjazdami. Uważajcie bardzo, jeśli chcecie pożyczyć skuter przy niepewnej pogodzie. Na wilgotnej nawierzchni dochodzi do wielu wypadków, gdy skutery ześlizgują się przy hamowaniu na zjazdach bądź zakrętach.
Zachodnia część wyspy to obszar opanowany przez turystów. Hat Kai Khao to teraz White Sand Beach, Hat Kai Mook to Plaża Perłowa, a jak nazywa się po tajsku Lonely Beach to już nikt nie wie. Jadąc główną drogą, co kilka kilometrów znajdziemy wioski turystyczne, gdzie jest wszystko co potrzeba turyście. Koło plaży zlokalizowane są domki i ośrodki turystyczne a wzdłuż drogi knajpki, bary, salony masażu, sklepy z odzieżą, pralnie, wypożyczalnie skuterów i kantorki organizujące wycieczki i transfery. My zamieszkaliśmy w hotelu Mercure Hideaway przy Bailan Beach. To spory hotel ale gustownie wkomponowany w zieleń i otoczony palmami. Fajny basen, czysta plaża z beach barem i kilkoma kajaki do wypożyczenia. Na pewno godny polecenia, atrakcyjny cenowo jeśli nie weźmiecie opcji ze śniadaniami. Śniadania są wyśmienite ale horrendalnie drogie; warto polować na okazje, kiedy będą oferowane gratis. Nie bierzcie najtańszych pokoi bo ich okna wychodzą na parking i pochodzą prawdopodobnie z czasów pierwszej generacji obiektu.
Na Ko Chang jest spory wybór wycieczek. Wśród wycieczek ciekawą ofertą jest całodniowa wycieczka statkiem, podczas której „zaliczymy” 4 małe wyspy na południe od Ko Chang i będziemy mieć możliwość popływania z rurką i podpatrywania podwodnego życia. Lunch jest zwykle w cenie a statki odpływają z przystani Bang Bao. Można wybrać się także do Kambodży ale są to wycieczki kilkudniowe i dość drogie; mimo, że szybką łodzią do wschodniego sąsiada można by się dostać po ok. 2 godzinach rejsu to nie ma możliwości przekroczenie granicy drogą morską, należy jechać autobusem oddalając się na północ, w głąb lądu. Na lądzie także leży Chanthaburi, które znane jest jako ośrodek handlu kamieniami szlachetnymi. Tam, w każdy weekend, handluje się szafirami i rubinami z lokalnych kopalń ale także z Birmy i Kambodży. Nie dałem rady tam trafić ale jestem przekonamy, że warto zatrzymać się tam jeśli tylko czas i okoliczności pozwalają.
Bang Bao to ciekawe miejsce. Reklamowane jako „prawdziwa wioska rybacka” jest jej karykaturą w pełnym tego słowa znaczeniu. Już dojeżdżając do niej mijamy łąki i podwórka, które służą za płatne parkingi. Tłumy turystów muszą gdzieś parkować swoje skutery i pożyczone auta, musi być też miejsce dla tuk-tuków i taksówek. Główny pomost prowadzący w głąb zatoki to aleja handlowa, pełna sklepów i knajp. Jakże odmienny widok niż to co zobaczymy na wschodzie. Krańce mniejszych pomostów kończą sią restauracjami. Po pierwszym szoku można oswoić się z otoczeniem i dostrzec dobre strony. Restauracje oferują szeroki wybór ryb świeżego połowu, większość z nich zapewnia świetny widok na zatokę i porośnięty palmami cypel. Zachód słońca w takiej scenerii może być bajkowy. Sklepy są bardzo dobrze zaopatrzone; niezależnie ile prezentów musisz zabrać ze sobą do kraju znajdziesz tu wszystko w jednym miejscu. Na samych końcu pomostu cumują duże łodzie turystyczne; wciąga obserwowanie krzątającej się obsługi, szykującej statek co porannego rejsu. Jeśli zabrakło tobie czegoś niezbędnego, to zakupy zrobisz na początku wioski, w dużym samoobsługowym supermarkecie popularnej w Tajlandii sieci „7 Eleven”.
Na samym południu wyspy, mijając Bang Bao, można dotrzeć do Khong Koi Beach, gdzie kończy się droga. To bardzo ładne miejsce. Urocza plaża otoczona jest prostymi bungalowami, wszyscy chodzą niespiesznie i boso, sączą piwo lub piją kawę w pozycji półleżącej starając się odgonić myśli o czekających video konferencjach i przygniatających targetach, z którymi trzeba będzie się zmierzyć tuż po powrocie. Khong Koi Beach to Tajlandia sprzed lat. Patrząc na łysiejących gości z piwnymi brzuszkami oczyma wyobraźni widzimy szczupłych, długowłosych blondynów, którzy po wpleceniu kwiatów we włosy oddawali się wolnej miłości.
Ko Chang ma swój urok, który zawdzięcza dwóm obliczom. Na wschodzie możemy cieszyć się rzadko już spotykaną dziką, nieprzetworzoną przyrodą i obserwować wiejskie życie a na zachodzie nie zabraknie nam niczego by spędzić dobry, tajski urlop plażując i kosztując tajskie jedzenie.