Tajlandia Północna to tajemniczy obszar na pograniczu Birmy i Laosu, obszar dawnego opiumowego „Złotego Trójkąta”, gdzie w niedostępnych górach można spotkać odmienne kulturowo, kolorowe plemiona, popływać tratwą, pojeździć na słoniu, zobaczyć przedziwne świątynie i dobrze zjeść.
Chiang Mai
Chiang Mai, stolica północnej Tajlandii, jest ok. 45 razy mniejsza niż Bangkok a mimo tego ma podobną liczbę świątyń. Miasto przez wiele setek lat było poza kontrolą Bangkoku i często było mu bliżej do sąsiedniej Birmy niż do stolicy własnego królestwa. Widać to chociażby w architektonicznych wpływach sąsiada z północnego zachodu. Ścisłe centrum miasta to prawie kwadratowy obszar ograniczony pozostałościami fosy i miejskich murów. By dostać się na jego teren trzeba przejść przez jedną z czterech bram doń prowadzących a właściwie przez to co z nich pozostało. Prócz świątyń miasto słynie z nocnych targów; w soboty zamyka się ulicę Wua Lai Road, tuż poza murami, na południe od Chiang Mai Gate. Już od ok. 19,00 zaczyna się robić tłoczno wśród różnych stoisk: odzież, pamiątki, torby, wyroby rzemieślnicze, ceramika. Jeśli chce się zobaczyć spektakl z garkuchniami w roli głównej należy podejść bliżej bramy Chiang Mai, po wewnętrznej stronie murów.
Mimo, że jesteśmy daleko od morza to właśnie owoce morza tutaj królują; świeża ośmiornica z grilla? – proszę bardzo!, kraby i małże? – smacznego! Krewetki w różnych rozmiarach? – oczywiście! Powiedz tylko ile i jak je doprawić. Warto przyswoić sobie tajską kulinarną terminologię: „no spicy” znaczy „na ostro”, „just a little” – na pewno będzie mocno przepełnione ostrością, „spicy” – cóż, nie do zjedzenia…..
W niedziele otwiera się nocny targ w innej lokalizacji; zamykana jest jedna z najważniejszych ulic ścisłego centrum – Rachademnoen Road – i tam przenosi się handel. Przejście z jednego krańca stoisk na drugi może zając godzinę albo i więcej. Stoiska z jedzeniem ukryte się na bocznych placykach. Nie liczcie, że na stoiskach zobaczycie autentyczne rzemiosło wytworzone i sprzedawane przez górskie plemiona ale jest wiele produktów inspirowanych stylem i kolorystyką plemienną.
Wracając do świątyń; na obowiązkowej liście tych do zobaczenia są: Wat Phra Sing, Wat Czedi Luang i, znajdująca się poza miastem, Doi Suthep. Dwie pierwsze zwiedzimy szwędając się po centrum miasta, do trzeciej trzeba dojechać. Znajduje się na szczycie wzgórza, ok. 15 km na północ od centrum.
Jeśli chcecie dotrzeć tam taxi podróż tam i z powrotem będzie was kosztować ok. 1000 bathów (100 PLN). Niewiele więcej (1200 bathów) kosztuje pożyczenie samochodu na dzień; my zdecydowaliśmy się na drugą opcję, zaliczyliśmy Doi Suthep i udaliśmy się dalej na północ, na 2 dni, w kierunku Chiang Rai i dalej.
Biała świątynia
Chiang Rai nie było dla nas celem, chcieliśmy udać się jak najdalej na północ, ogarnąć wzrokiem pogranicze birmańsko – laotańsko – tajskie rozdzielone wodami Mekongu. Ale jest jeden powód by całkiem nie rezygnować z Chiang Mai; tym powodem jest niesamowita, tzw. Biała Świątynia. To dzieło tajskiego artysty – Ajarna Chalermchai’a – który rozpoczął je tworzyć w 1997 roku i, w zasadzie, wciąż go nie skończył. Po części jest to związane z faktem, iż nie akceptuje on żadnego finansowego wsparcia od sponsorów, obawia się, że takie dotacje mogłyby wpłynąć na proces twórczy. Dojeżdżając od południa do Chiang Rai, na sporym skrzyżowaniu należy skręcić w lewo i, tuż przy ulicy, widać świątynię. Jest to o tyle istotne, że nawet po jej zamknięciu (17,00, wstęp 50 bathów) można ją podziwiać obchodząc dookoła. My ledwo zdążyliśmy. Wejście pozwala zwiedzić jej niespecjalnie ciekawe wnętrze z małą buddyjską kapliczką ale także przyjrzeć się z bliska fascynującym detalom architektonicznym. Budowla jest rzeczywiście jedyna w swoim rodzaju – jest śnieżnobiała z lustrzanymi wykończeniami. Nowoczesna, ale mocno inspirowana tajską sztuką. Sam Chalermchai z dumą podkreśla, że był jednym z 3 studentów, którzy na studiach artystycznych zdecydowali się na tradycyjny kierunek podczas gdy pozostałych 40, wybrało sztukę nowoczesną.
Złoty Trójkąt
Na północ od Chiang Rai wkraczamy na obszar tajemniczego „złotego trójkąta”. Rozglądamy się, szukając wzrokiem poletek opium, patrzymy czy nie dostrzeżemy kontrabandy zmierzającej przekroczyć gdzieś zieloną granicę, w podświadomości chcemy być świadkami mafijnych porachunków bądź chociażby spektakularnej akcji sił specjalnych. Nic z tych rzeczy. Wokół pola kapusty, urokliwe tarasy ryżowe, bananowce i truskawki. Truskawkowe pola zdają się być nową ikoną „złotego trójkąta”. Kierowani znakami atrakcji turystycznej trafiamy nawet do……zakładu przetwórstwa owocowo – warzywnego w Fang. Tam, dwie studentki – praktykantki z Bangkoku, tłumaczą nam wyjątkowość tej inwestycji. To niedawno zmarły król zdecydował, że Tajlandia raz na zawsze zerwie z niechlubnym procederem produkcji opium. Zakazał uprawy maku ale jednocześnie wybudował fabryki, które miały zapewnić zbyt płodom rolnym i pracę rolnikom, którzy, niemal z dnia na dzień, mieli zacząć uprawiać warzywa i owoce. Ale „Złoty Trójkąt” pozostał magnesem przyciągającym turystów, magicznym obszarem do którego można dojechać pożyczonym autem lub z zorganizowaną wycieczką z Chiang Mai lub Chiang Rai. Główną atrakcją takiej wycieczki jest……zrobienie zdjęcia przy wielkiej bramie ustawionej na tarasie widokowym, z którego można podziwiać Mekong, rzekę Ruak i terytoria Birmy i Laosu, tuż za szarą wodą.
Będąc tak blisko warto (500 bathów za łódkę, maksimum 5 osób) wyskoczyć na pół godziny do Laosu. Dokładnie, po szalonym opłynięciu wód birmańskich, ostrym nawrocie i skierowaniu się w kierunku Laosu, zostaniemy wysadzeni na wyspie Donesao, będącą laotańską strefą ekonomiczną. Może dlatego nie potrzeba tam wiz a wystarczy opłacenie 30 bathów od osoby za wstęp. Dodatkowym ułatwieniem jest fakt, że na terenach przygranicznych w Laosie i Birmie nie ma problemu z płaceniem tajskimi bathami. Na wyspie, tam gdzie przybijają łódki, powitają nas stoiska z towarami; w zasadzie jest dokładnie to samo co na tajskich targowiskach, z wyłączeniem alkoholi z potopionymi w butelkach różnymi stworzeniami. Wężówka, skorpionówka, żółwiówka….sprzedawcy chętnie częstują zainteresowanych takim napitkiem. Zapraszamy!
Jeśli tylko czas i siły na to pozwalają warto pojeździć bocznymi drogami wzdłuż granicy z Laosem i Birmą. Jeździ się dobrze, wolniej niż w Polsce, natężenie ruchu (prócz większych miast) jest mniejsze ale odległości duże. My, przez 3 dni, zrobiliśmy 650 km. Boczne drogi to możliwość zobaczenia wiejskiej, urokliwej Tajlandii, gór, dżungli, potoków, pól, osad i tarasów ryżowych. Szczególnie polecam drogi 1249 i 1178. Przy granicy z Birmą na wszystkich skrzyżowaniach znajdują się posterunki kontroli policyjnej ale można przejeżdżać w zasadzie bez zatrzymywania.
Plemiona
Mimo dużych oczekiwań nie udało nam się trafić do prawdziwych, dzikich, górskich plemion dla których to właśnie my bylibyśmy pierwszymi misjonarzami cywilizowanego świata…… Trzeba wiedzieć gdzie się udać; trudno tam dojechać utwardzoną drogą i zwykłym autem. Z drugiej strony spotykaliśmy bardzo dużo osób na naszej drodze……i może nie byliśmy w stanie dostrzec ich odmienności. Może ten chłopak w dżinsach i koszuli w kratę to syn szamana z wioski Lahu i właśnie pojawił się w mieście? może te dziewczyny popijające colę i słuchające tajskiego hip-hopu to przedstawicielki plemienia Akha i tylko na chwilę zdjęły naszyjniki z pereł i srebrne obręcze? Może ten sprzedawca grillowanych szaszłyków, mocno wytatuowany, jeszcze rano kończył obrządek w obejściu, u swoich Karenów……Dość łatwo trafić na chińskie wioski. To, w większości, pochodzący z prowincji Yunnan antykomuniści, którzy musieli opuścić Chiny, gdy czerwony ustrój tam się ugruntował.
Weryfikujemy więc nasze plany i odkurzamy porzucony pomysł by udać się do skansenu Baan Tong Luang na północ od Chiang Mai. To podzielone na sektory i rozdzielone poletkami ryżowymi grupy chat skupione na sporym, zamkniętym terenie.
Każda grupa to inna kultura plemienna; spotkacie tam Yao, Karen, Lahu, Mong, Palong, Aka, Kayor i Padong. Tak, to naprawdę jedyna możliwość by zobaczyć stroje, ozdoby i wyroby wielu grup plemiennych. Największym powodzeniem cieszą się kobiety ze złotymi, ciężki obręczami na szyjach; tych domów-stoisk jest najwięcej.
Wizyta w skansenie daje możliwość zobaczenia w jednym miejscu i ludzi, i pamiątki i ciekawe plenery. Fotografować można do woli. Cóż, polecam.
Chiang Mai to miejsce godne polecenia. Nie jest tak przytłaczające i kosmopolityczne jak Bangkok a oferuje wszystko co Tajlandia zaoferować może (prócz morza). Są targowiska, życie na ulicy, street food i świątynie. Jest lotnisko międzynarodowe, hotele i pensjonaty, punkty obsługi turystów, bary i wypożyczalnie aut, skuterów, bankomaty i pralnie. W okolicy do zobaczenia są słonie, małpy, węże i orchidee. Z miasta można się udać na fascynujący trekking, zobaczyć wodospady, rzeki i plemiona. Do tego „Złoty Trójkąt” i może wyskoczyć do Laosu lub Birmy. A to, że wieczorami przyda się sweterek to działa tylko na korzyść tej destynacji.