Są takie kraje, które mnie się wcale nie kojarzą z turystyką. To jest oczywiście „stan umysłu” a nie, poparta faktami, rzeczywistość. Mam duży problem by uznać Niemcy i Wielką Brytanię za kraje turystycznie atrakcyjne. Ale wiem, że są!
Niestety, w moich wyobrażeniach widzę kominy fabryk, szarość ulic, zurbanizowany, przetworzony krajobraz i przyrodę, w najlepszym wypadku, analogiczną jak u nas. Pomału te wyobrażenia są zderzane z rzeczywistością, po kolejnym wyjeździe zaczynam dostrzegać potencjał tamtych ziem. Berlin, Alpy Niemieckie, Pasawa, Szkocja i właśnie Kornwalia pokazały mi by trzymać swoje uprzedzenia na wodzy i brać pod uwagę takie, pozornie nieatrakcyjne, destynacje.
Kornwalia, południowo – zachodni kraniec Wielkiej Brytanii, odwiedziłem latem 2013 roku. W tamtym czasie można było lecieć komfortowo do Bristolu z lotniska Okęcie w Warszawie. Dziś mieszkańcy stolicy muszą udać się do Modlina by odbyć dalszą podróż do tego miasta, które jest traktowane jako brama do Kornwalii. Dodatkowo Ryanair lata tam także z Gdańska, Krakowa, Poznania, Rzeszowa i Wrocławia. Z Bristolu do atrakcji Kornwalii jeszcze kawałek gdyż, na przykład, do nadmorskiego Bude gdzie stacjonowaliśmy będziemy jechać autem 2,5 godziny a na sam kraniec hrabstwa prawie 4 godziny. Z jednej strony to należy traktować jako niewygodę, z drugiej zaś świadczy to, że Kornwalia pozbawiona jest wielkich ośrodków miejskich i towarzyszących i lotnisk a stawia się tam na turystykę i przyrodę. Fakty to potwierdzają. Kornwalię charakteryzują dzikie krajobrazy, wrzosowiska, długa i urozmaicona linia brzegowa oraz łagodny klimat. Turystyka daje prawie ¼ przychodów. Hrabstwo pozostaje jednym z najbiedniejszych regionów Wielkiej Brytanii. Na pół miliona mieszkańców tylko ok. 300 jest w stanie porozumiewać się w języku kornijskim.
Kornwalia Kornwalią ale my naszą podróż zaczynamy od Clovelly, małego miasteczka w hrabstwie Devon.
Strome uliczki prowadzą do uroczego portu. Ruch uliczny został usunięty z centrum, co daje możliwość kultywowania długiej tradycji transportu towarów na specyficznych saniach, z drewnianymi płozami. Kto był na Maderze ten wie o czym piszę. Ja nie byłem ale znam kogoś kto był.
Z portu widać kaskadowo posadowione, wśród bujnej zieleni, domy.
A teraz czas już na Kornwalię. Jej poszarpane, skaliste brzegi tworzą dobre miejsca widokowe. Jednym z nich jest Hartland Point. Z wierzchołków skał widać bezmiar morza a często bliżej, w płytkiej wodzie, baraszkują foki. Między skalistymi urwiskami znajdują się małe piaszczyste zatoczki i długie płaskie plaże. Kto lubi spacery boso po piasku może udać się do Bude i masować stopy podczas kilkukilometrowego marszu wzdłuż morza.
Ale nie traćcie czujności bo właśnie w Kornwalii występują jedne z największych wahań poziomu morza związane z przypływami i odpływami. To co dziś jest bezpiecznym gruntem za kilka godzin może być kilka metrów pod wodą. My zaś nerwowo będziemy szukać możliwości wyjścia z pułapki gdy będziemy mieć nieprzyjazne morze przed sobą a strome klify z tyłu.
Polski turysta nie będzie zrażony temperaturą wody atlantyckiej i pewnie ochoczo skorzysta z możliwości kąpieli w specjalnie zbudowanym skalnym basenie nad brzegiem morza. Taką atrakcję spotkacie w Bude. Woda w nim swobodnie przelewa się napełniając raz po raz świeżymi hektolitrami.
Kornwalia to świetne miejsce na wycieczki rowerowe. My decydujemy się na trasę z Padstow, na północnym wybrzeżu. Pożyczenie rowerów na cały dzień (9.00 – 17,00) to 14 GBP a półdniowe użytkowanie (po 17,00) kosztuje 10 GBP. Trasa, częściowo poprowadzona po nasypie dawnej linii kolejowej, prowadzi wzdłuż zatoki a następnie meandruje zgodnie z korytem malowniczej rzeki pokonując ją w kilku miejscach. Widoki są cudne, ciekawe przystanki po drodze. Najdalej wysunięty punkt Camel Trail jest oddalony o 10 km od punktu startu.
Rowerowa wycieczka kończy się przy słynnej restauracji Rick’a Steina, gdzie obowiązkowo trzeba zamówić „Fish & Chips”. Przyjemność dla podniebienia a jednocześnie niezbędne kalorie będą Was kosztować ok. 10 GBP.
Będąc w Kornwalii obowiązkowo trzeba spróbować przysmaku regionalnego jakim jest Cornish Pasty. To nic innego jak pieczony pieróg, składający się z ciasta z mąki pszennej lub pszenno-żytniej i nadzienia – ziemniaków, wołowiny i warzyw. Jest smaczny, sprzedawany z budek na wynos. Kosztuje niecałe 4 funty. Kornwalia to kraina wąziutkich dróg, otoczonych z obu stron murkami i wysokimi zaroślami. Szerokość pozwala na przejazd jednego samochodu. Nie wiem jak to się dzieje ale ten z przeciwka nigdy nie nadjeżdża.
St. Ives trzeba odwiedzić choćby dlatego, że jest to miejsce przez wielu uznane za najlepszą miejscowość nadmorską w całej Wielkiej Brytanii. Ten znany ośrodek surfingu, „wyposażony” przez naturę w dwie piękne plaże po obu stronach cypla przyciąga wielu letników. Dla mnie trochę zbyt wielu: jest tam zbyt gwarno i miasto zbliża się do granicy zadeptania przez tłumy.
Dla wielu punktem obowiązkowym do zaliczenia w Kornwalii będzie tzw. Lands’ End, czyli miejsce, gdzie kończy się Ziemia a zaczyna Woda. Nie dotarliśmy tam. Cóż, nie chciało nam się tej atrakcji zaliczać. Wiedzieliśmy czego się spodziewać i to nam wystarczało.
To czego nie będziecie się spodziewać w Wielkiej Brytanii to obecność….palm. Niektóre są całkiem spore, prawie sięgają dachów domów.
Z palmami jest ciekawa historia. Nie potrzebują upałów by rosnąć. Wystarczy im, że nie będzie mrozu. Co zapobiega spadkowi temperatury poniżej zera? Bliskość wielkich akwenów wodnych. Woda morska schładza się dużo wolniej niż ląd i nie ma prawa zamarznąć. Zawsze będzie ocieplała graniczący z nią ląd. Dlatego, nad samym brzegiem morza, mimo częstej „brytyjskiej” pogody można się cieszyć elementami flory jak w Egipcie.
Przed nami jedno z najpiękniejszych i najdziwniejszych miejsc w Kornwalii. Teatr Minack to natura, wizja, upór i katorżnicza praca szalonej kobiety. Wszystko zaczęło się w 1932 roku kiedy pani Rowena Cade, mająca dom i ogród na skalnym zboczu oddała je we władanie teatrowi Szekspira. Od tego czasu, dzień po dniu, razem z pomocnikami tworzyła skalną scenę razem z widownią w oszałamiający sposób wkomponowaną w otaczający krajobraz. Dzisiaj spacerując po skalnych półkach stworzonych ręką człowieka, podziwiając z pietyzmem pielęgnowane ogrody i ciesząc oczy widokiem turkusowych wód można znów pomyśleć: można? można!
Komu ten przykład brytyjskiej sztuki tworzenia ogrodów nie wystarczy może udać się do innego z 18 rekomendowanych Wielkich Ogrodów Kornwalii. Prócz tych tradycyjnych na liście znajduje się też słynny ogród stworzony wraz z Projektem Eden.
Czy byłeś kiedyś w Mysiej Dziurze? Hmm….może właśnie warto. Mysia Dziura (Mousehole) to miłą miejscowość na południowym wybrzeżu Kornwalii. Mały port w kształcie muszli, otoczony falochronem, staje się piaszczystą niecką podczas odpływu. Łodzie, poprzechylane to w jedną to w drugą stronę, leżą bezwładnie na zielonym od glonów dnie.
Kolejną atrakcją kornwalijskiego wybrzeża jest z gatunku „deja vu”. „No przecież to tania podróbka” pomyślisz. Jak można skopiować francuski Mont Saint Michelle i też na przybrzeżnej wyspie zbudować zamek na skale? St. Michael’s Mount (co za zbieżność nazw) jest na pewno wart odwiedzenia. Zamek, którego historia sięga XII wieku, z brzegu robi duże wrażenie. Gdy dostaniemy się na teren z którym stoi – łodzią podczas przypływu, groblą podczas odpływu – możemy być nieco rozczarowani. Wyspa nie jest ściśle zabudowana, zamek otacza roślinność. Dla mnie to były bardziej nieużytki niż park, jak z dumą nazywają go foldery.
Kornwalia to ciekawa i różnorodna kraina. Nie jest znana w Polsce i nie traktowana jako turystyczna destynacja. Jeśli traficie na „okno pogodowe” to na pewno będziecie nią zauroczeni. Plusem jest na pewno to, że prócz 300 osób, wszyscy tam mówią po angielsku.