Pekin - Zakazane Miasto
Chiny Pekin

SZALONY STOP-OVER CZYLI 24 GODZINY W PEKINIE

on
2 marca 2018
Chiny są pełne tajemnic, niektóre z nich jest w stanie rozwikłać numerologia. Mój jednodniowy, szalony stopover w Pekinie można opisać trzema liczbami: „23”, „48” i „-14”.
Pekin

Pekin

China Airlines oferuje ostatnio ciekawe połączenia do Azji przez Pekin. Tak i ja skusiłem się na podróż na tajską północ poprzez stolicę Państwa Środka. Podróż w tamtą stronę zakładała 4 godzinny postój w Pekinie i dalszy lot do Chiang Mai. W drodze powrotnej samolot lądował o 4.50 w nocy a startował o 3.50 dnia następnego – dawało to równo 23 godziny na Pekin. I tu rozwikłałem pierwszą z tajemnych liczb.

Pierwsze wrażenie po wylądowaniu to przepotężny wszędziewciskający się mróz. W Tajlandii dnia poprzedniego było +34 stopnie, po 4 godzinach i 30 minutach lotu znaleźliśmy się w otoczeniu wyziębionym do -14. Skoro minus 14 to różnica temperatur wynosi 48 stopni. I wszystko jasne; zagadki numerologiczne rozwiązane. Ale czytajcie dalej; to dopiero początek historii.

Dla odrzutowego Boeing’a 737, mimo, że do najmniejszych nie należy, nie znalazło się miejsce przy rękawie; został parkowany daleko od terminala; schodki, bieg po płycie do autobusu, potem przeskok do budynku i uff….trochę cieplej. Od jakiegoś czasu można w Pekinie (i innych chińskich miastach) opuścić lotnisko bez wymaganej wizy. Wystarczy odstać swoje w kolejce, wypełnić formularz, pokazać bilet na dalszą podróż (musi to być połączenie międzynarodowe) i można eksplorować Pekin.

Lotnisko Pekin - zwiedzaj bez wizy

Lotnisko Pekin – zwiedzaj bez wizy

Po półtorej godziny od przyziemienia kupujemy gorącą  kawę i śniadanie na wynos w Starbuck’s w hali przylotów a po kolejnych 15 minutach ruszamy już z parkingu lotniskowego. Jest 7.00 rano, niedziela. Naszym kierowcą jest sympatyczny facet, który życzy sobie by go tytułować „Kevin” Kevin jest Chińczykiem, czekał na nas właśnie przy Starbuck’s a pracuje dla „celinatourservice”, z którą to mailowo ustaliłem warunki obsługi; za 8 godzinny transport i wsparcie Kevina (mówi dobrze po angielsku) mamy przekazać 480 juanów. Zapominając o mrozie na zewnątrz zapadamy w mocny sen w ciepłym vanie chińskiej produkcji, którego nazwy nie da się poprawnie wymówić. Budzi nas szarpnięcie; po rekordowo krótkim czasie, parę minut po 8,00, docieramy do Mutianyu. Jest to jedno z trzech miejsc koło Pekinu, które jest przygotowane do obsługi turystów chcących zobaczyć słynny cud świata – Wielki Mur. Większość turystów mieszkających w Pekinie, bierze udział w jednodniowych wycieczkach do Badaling, 70km na północny zachód od miasta. Ten fragment uchodzi za najbardziej skomercjalizowany i przystosowany do obsługi rzesz wizytujących atrakcję autokarami. Fragment w Simatai jest najbardziej oddalony od miasta (110 km na północny wschód) ale też najbardziej autentyczny i najmniej oblegany. Do Mutianyu najłatwiej dotrzeć z lotniska (90 km na północ) a plasuje się on gdzieś pomiędzy komercją i autentycznością dwóch pozostałych. Oceniając infrastrukturę tego miejsca można z przerażeniem starać się wyobrazić sobie jak może wyglądać organizacja w Badaling.

Wielki Mur - Mutianyu

Wielki Mur – Mutianyu

Pierwsze co nas wita to wielki, monumentalny budynek z kasami. Kevin twierdzi, że są dwie firmy, które oferują dwa pakiety, oba w tej samej cenie. Mocno zaspani nie wchodzimy w szczegóły tylko wybieramy rekomendowany wariant, obejmujący przejazd autokarem wahadłowym do „centrum realokacji turystów” bliżej muru i przejazd kolejką gondolową pod sam mur i powrót taką samą drogą. Alternatywnie, można po opuszczenia busów wahadłowych, udać się do kolejki krzesełkowej wynoszącej pod mur w nieco innym miejscu a wrócić w specjalnych, jednoosobowych jeździkach, które wyposażone jedynie w hamulec suną w dół serpentynami ułożonymi ze stalowych rynien. Biorąc pod uwagę aurę upewniamy się, że dokonaliśmy dobrego wyboru ale jednocześnie spostrzegamy, że zakupu form transportu można dokonać dopiero wysiadając na górnej stacji autobusów a nawet można pokusić się o pokonanie pewnego dystansu pieszo. Uwaga: płatność tylko gotówką; w hali dwa bankomaty, z których jeden zaakceptował naszą, polską kartę.

Wielki Mur - mroźny poranek

Wielki Mur – mroźny poranek

W ten mroźny, niedzielny poranek stajemy na Chińskim Murze. Jest ósma i jesteśmy prawie sami. Gondolki dopiero co ruszyły i niektóre nawet jadą na pusto. Jest mroźno ale słonecznie, bezwietrznie, a powietrze nie jest przesycone wilgocią. Zakupione wcześniej ogrzewacze termiczne zaczynają działać i neutralizują zimno docierające do stóp i rąk. Mur jest odrestaurowany na długości kilku kilometrów i czuje się brak jego autentyczności – trochę jak na Starym Mieście w Warszawie – ale nie umniejsza to jego atrakcyjności i wyjątkowości. Wije się po okolicznych wzgórzach, raz po raz przedzielany wieżą strażniczą. Miejscami jest bardzo stromy; jeśli byłby pokryty śniegiem lub lodem można by nieźle się przejechać.

Wielki Mur

Wielki Mur

Na spacer po Murze i całą procedurę z tym związaną trzeba przeznaczyć co najmniej 2 godziny. My, schodząc, zatrzymujemy się w jednej z jadłodajni w pasażu i posilamy się pożywnymi chińskimi pierożkami. Ruszamy spod Muru dokładnie 3 godziny po przyjeździe.

Jest 11.00, kierunek Pekin. Znowu drzemka w aucie, niecałe 2 godziny jazdy i dojeżdżamy do monstrualnego, socrealistycznego Placu Tiananmen. Kevin parkuje w podziemnym garażu w jednej z bocznych uliczek i prowadzi nas do głównych kas pozwalających wejść do Zakazanego Miasta. Co kilkanaście metrów mundurowy a między nimi wielu funkcjonariuszy po cywilnemu, ubranych na czarno od stóp do głów. Krótki postój w toalecie i nowa zmiana ogrzewaczy chemicznych, które działają do 5 godzin.

Plac Tiananmen

Plac Tiananmen

Po kilkuset metrach trafiamy na pierwszy punkt kontrolny. Okazuje się, że Kevin zapomniał dowodu osobistego bez którego nie ma szans udać się dalej z nami. Rozliczamy się, on zawraca zwolniony z obowiązków dalszej opieki a my wiemy, że damy radę dalej sami. Kontroli będzie kilka; najpierw paszporty, potem prześwietlanie toreb i plecaków. Po krwawo stłumionych protestach studenckich z 1989 roku plac ten jest pod specjalnym nadzorem. Ukradkiem obserwujemy jak policjant (milicjant?) żąda pokazania aparatu i przegląda zdjęcia zrobione przez młodego Chińczyka. Dreszcz przechodzi po plecach gdy widzimy pary funkcjonariuszy wyposażonych w zestawy po neutralizacji osób, które podejmowałyby próby samospalenia; tarcza, gaśnica i potężne kleszcze, którymi można taką osobę przytrzymać bądź przesunąć.

Pekin pałace Zakazanego Miasta

Pekin pałace Zakazanego Miasta

Większość turystów udających się do Zakazanego Miasta to zorganizowane grupy chińskie, które zadbały o to by bilety uzyskać w przedsprzedaży. Kasy znajdujemy, za bilet udaje się zapłacić kartą, gdyż jedno okienko je obsługuje. Dalej, już przy właściwym wejściu, można wypożyczyć  audioprzewodnik w języku polskim. Wchodzimy z setkami innych odwiedzających na teren, niegdyś zarezerwowany tylko dla Cesarzy i ich najbliższych. 32 hektary, których zabudowę rozpoczęto w 1421 roku zwiedza się z południa na północ, przechodząc przez kolejne dziedzińce, oglądając pałace i dwory, zaglądając do wnętrz niektórych z nich. Architektura jest bardzo spójna, pocztówkowo chińska, place wyłożone kamieniem, trochę wolnostojących rzeźb i urokliwych mostków. Budynki różnią się proporcjami ale są bardzo do siebie podobne, co po pewnym czasie zaczyna nużyć. Wychodząc północnym wyjściem mija się cesarskie ogrody z drzewami o wyślizganej korze po milionach dotknięć odwiedzających, mimo, iż każde jest oznaczone tabliczką „nie dotykać”.

Opuszczamy Zakazane Miasto – plan minimum zrealizowany! Widzieliśmy dwie największe atrakcje Pekinu.

Przy barierkach zabezpieczających wyjście z terenu stoi kilku sprzedawców. Krwawoczerwone truskawki oblane lukrem i nadziane na patyk, jak szaszłyki, kuszą…po chwili okazuje się, że są zmrożone na kość. To nie to czego się spodziewaliśmy; oblizujemy lukier ale reszta zamraża nam zęby. Tuż koło sprzedawcy truskawek stoi niepozorna pani: „tuk-tuk? Hutong? tuk tuk?” Hmm….Hutongi to tradycyjna, zwarta zabudowa Pekinu. Przecież warto zobaczyć, myślimy. Dobijamy targu i czekamy co dalej; w zasięgu wzroku nie ma żadnego tuk-tuka. Pani żwawym krokiem prowadzi nas dalej i dalej, kluczymy skręcając w szerszą ulicę, potem już w węższą. Wreszcie, ku naszemu zaskoczeniu jest rowerowy tuk – tuk, z łańcuchem, pedałami i małą ławeczką z tyłu. Trzy osoby? Już po kilku metrach okazuje się, że ani pani, ani łańcuch ani my, ściśnięci za nią, nie damy tak rady. Ja spaceruję, reszta jedzie, pani ma ambitny plan by pokazać nam wszystko co zaplanowała. Hutong to po mandaryńsku alejka. Z trudem zmieściłby się tam samochód a dwa tuk-tuki mijają się na milimetry. Alejka jest poprowadzona między długimi murami, które odgradzają kwartały bardzo ścisłej zabudowy.Fragmenty murów mają po 200 – 300 metrów a na ich rogach możemy przeczytać (w języku angielskim) co wyjątkowego kryje się wewnątrz i jaka historia wiąże się z danym fragmentem. Zerknam do środka poprzez jedno z wejść; widać ścisk i bałagan; jakieś paczki, rower, małe drzwi i zabrudzone okienko i prowadząca wgłąb wijąca się ścieżka.

Pekin - hutongi

Pekin – hutongi

Gdy wreszcie kończymy naszą żałosną przejażdżkę tuk-tukiem trafiamy, nieco przypadkiem, na zrewitalizowaną ich część. Alejki też są ale brak murów, są za to sklepy i knajpki. W jednym z miejsc obserwujemy rzemieślników tworzących srebrną biżuterię, w innymi posilamy się kaczką w wersji fast-food; kawałki kaczego mięsa z warzywami owinięte cienkim ciastem przypominają znany nam kebab. Je się szybko a przy okazji…….zalicza kolejną atrakcję Pekinu; to w końcu „kaczka po pekińsku”……

Pekin - zmodernizowane hutongi

Pekin – zmodernizowane hutongi

Zaczyna się ściemniać, długi dzień daje już w kość. Rzucamy się na ostatnią atrakcję – Świątynię Nieba. Mimo, że metro pekińskie to plątanina wielu przecinających się ze sobą linii to zakup biletu i orientacja jest stosunkowo łatwa. Automaty na stacjach pozwalają przełączyć się na język Szekspira a po wybraniu stacji początkowej i końcowej pokazuje się należna kwota z możliwością wybrania liczby wspólnie podróżujących.

Pekin - Świątynia Nieba

Pekin – Świątynia Nieba

Do parku otaczającego świątynię docieramy o zmroku; park jeszcze otwarty ale świątynia już niestety nie. Widzimy ją za dużym murem; z daleka widać jej sylwetkę ale im bliżej jesteśmy tym bardziej jest schowana. Pewną rekompensatą niezwiedzonej świątyni jest obserwacja graczy w chińskie gry planszowe; podziwiamy ich bo zadaszenie pod którym się skryli nie chroni wcale od zimna.

Cóż, czas żegnać się z stolicą Państwa Środka. Ruszamy metrem w kierunku lotniska – kilka przystanków i przesiadamy się do specjalnego pociągu jadącego bezpośrednio do portu lotniczego. W dwóch miejscach jego trasa przecina się z siecią metra a cena jest ustalona – 25 juanów.

Chiny - gdzieś na Murze

Chiny – gdzieś na Murze

Warto wykorzystać promocyjne oferty China Airlines lecąc gdzieś dalej i zwiedzić Pekin. Wejście bez wizy i mamy, wielką i pełną tajemnic, stolicę Chin do swojej dyspozycji. Myślę, że o każdej porze roku oferuje ona ciekawe wrażenia i pozwala odnaleźć własne tajemnice chińskiej numerologii…..

TAGS
Krzysztof Kowalski
Warszawa, Polska

Kocham podróżować. Odwiedziłem jakieś 100 ciekawych regionów w ponad 60 krajach, na 6 kontynentach. Jeżeli też kochasz podróże, nie lubisz niepotrzebnie wydawać pieniędzy ale mieć możliwość umyć się chociaż raz dziennie, zawsze mieć dobre value for money i chcieć zobaczyć więcej i poczuć intensywniej to ten blog jest właśnie dla Ciebie! Kontakt: kowalski@justKowalski.pl

Polub mnie na Facebooku!
>